Zawartość koszyka (0)

Suma:
0.00 

shipment-icon

Darmowa dostawa
od 199 zł

x

7 listopada, 2024

Tour The Mont Blanc czyli spacer dookoła dachu Europy

Czym jest TMB?

Niewątpliwie jednym z najpiękniejszych europejskich szlaków długodystansowych przebiegających przez góry. Dla miłośników gór to prawdziwy raj. Dla fanów długich wędrówek? Okazja do sprawdzenia w wymagającym terenie.

W liczbach:

Infrastruktura, czyli gdzie będziesz spać i co zjesz?

TMB przyciąga wielu miłośników górskich wypraw, dlatego na całej trasie znajdziesz schroniska, pola namiotowe oraz liczne sklepy i restauracje. Możesz swoją wyprawę zaplanować na wiele sposobów. Korzystając z dobrodziejstwa punktów gastronomicznych i schronisk. Możesz wybrać kompletną niezależność, czyli spakować dom na plecy, zabrać kuchenkę i własne jedzenie. Pamiętaj jednak, że spanie na dziko jest zabronione, a kara za złamanie tej zasady bardzo kosztowna. Są też opcje komfortowe, na totalnie lekko, czyli Twój bagaż zostaje przewożony z punktu do punktu przez firmy, które świadczą takie usługi na całej trasie. Ty idziesz wyłącznie z małym plecakiem z wodą i przekąską. Taki wariant jest również dość popularny na TMB.

Campingi na całej trasie to koszt od 6 do 30 EUR za noc, za schronisko zapłacisz w okolic 40-60 EUR, opcja z transportem ok. 20 EUR za dzień.

Ile trwa wędrówka?

Wędrówka w dużej mierze zależy od Twojej sprawności fizycznej, ponieważ dzienna porcja przewyższeń wyciśnie poty nawet z najbardziej zaprawionych wędrowców. Realny czas przejścia wynosi od 7 do 10 dni. Czy warto się spieszyć? Wszystko zależy do tego jaki masz pomysł na siebie. Zdecydowanie warto znaleźć czas, aby się tym szlakiem nacieszyć. Po drodze czeka wiele oszałamiających alpejskich widoków, które dosłownie wgniatają w fotel.

Transport i start szlaku

Najprościej dostać się do Genewy. Lot samolotem z Warszawy to ok. 3h, autobusem prawie cały dzień. Dalej jest już dużo prościej. Z Genewy w niecałe 2h dostaniesz się do Chamonix lub Les Houches, skąd startuje większość piechurów. Szlak okrąża Mont Blanc, więc nie ma znaczenia, w którym kierunku pójdziesz. Nie ma też obowiązku zaczynać w tych miejscowościach, chociaż są najpopularniejsze. Szczególnie Les Houches, ze specjalną bramą startową.

Tak też rozpoczęła się moja podróż. Cześć, jestem Natalia i zapraszam Cię do krótkiego podsumowania z tej wyprawy.

Na kilka dni przeniesiemy się w Alpy. Wybieram wariant: dom na plecach, niezależność, jedzenie ze sobą, tryb solo. Plan modyfikuję po drodze, ponieważ nie sposób się oprzeć włoskiej kuchni, porannej kawie ze słodkościami, makaronom, pizzom, francuskim croissantom. W Szwajcarii głód nie powstrzyma mnie nawet przed najdroższym omletem świata i stekiem, którego połykam na raz. TMB robię w czerwcu, dzięki temu nie jest tam jeszcze tak bardzo tłoczno, a śnieg pozostał w zaledwie paru miejscach.

Dzień 1
TRASA: 

Ok. 6:00 zwijam obóz, łapię autobus do Les Houches i dojeżdżam pod miejsce startu szlaku. Już z autobusu dostrzegam słynną bramę, która będzie dla mnie startem przygody.

NOCLEG: Bezpłatne pole biwakowe, do dyspozycji piękny widok na góry, wc oraz rzeka, w której można się umyć 🙂 

POLECAJKA: jeśli masz jeszcze moc, 2km dalej niezbyt forsownym spacerem trafisz na kolejne pole biwakowe z dużo lepszym zapleczem, toalety (bezpłatne), bieżąca woda oraz sąsiedztwo schroniska = jedzenie i picie, nie wiem tylko czy jest również bezpłatne: link do trasy

POLECAJKA: większość osób decyduje się na nocleg w Les Contamines, ale zależało mi, aby trochę sobie ulżyć z podejść dnia kolejnego i wciąż czułam moc, szkoda było siedzieć na campingu, parłam do przodu

Dzień 2
TRASA: 

Tutaj w zasadzie miałam iść dłużej, ale przekonał darmowy kemping, prysznic i makaron, a przede wszystkim towarzystwo. Na najwyższym szczycie łapiąc oddech życia (podejście na Col du Bonhomme -2329 m daje popalić) poznaje Gavina, który wita mnie z uśmiechem zrozumienia, pytając czy chce zdjęcie. Odpowiadam wciąż walcząc o tlen “no jasne, zasłużyłam”. Jest też to fragment, na którym wciąż zalega śnieg. Część osób idzie w raczkach, ja mam tak ciężki plecak, że nie chce mi się go ściągać. Wybieram zjazdy na czterech literach… Wieczorem, ładując telefony, poznaje Joannę (kanadyjkę z polskimi korzeniami). Wspólnie chwilę myślimy nad dalszą drogą, ale ostatecznie wygrywa makaron i wino 🙂 Jest to też najdalej wysunięty na południe fragment szlaku. Od tej pory Mont Blanc będzie nam towarzyszył od zachodniej strony.

POLECAJKA:  w restauracji Oberża można wziąć prysznic za 5 eur

POLECAJKA:  w sklepie dokonując zakupów powyżej 5 eur dostajesz hasł do wifi

Dzień 3
TRASA: 

Podczas wieczornego obżarstwa w restauracji, w której można wziąć również prysznic za 5 euro, przy opróżnianiu butelki białego wina, postanawiamy wybrać wariant TMB i spotkać się wieczorem na campingu La Sorgente, który jest podobno genialny. Nie dopytuję na czym polega jego genialność. Zbieram się wcześnie, bo ciężar plecaka dał mi się już mocno we znaki, upały dojechały konkretnie. Postanawiam wyjść skoro świt. Ok, 6:00 jestem już w drodze. Drogę umila francuski miłośnik gór, który TMB zrobił już 12 razy i właśnie w tym roku z powodu kontuzji musiał odpuścić, chwilę idziemy razem. Rzucam się na poranną kawę i ciasto w schronisku, tuż przed solidnym podejściem, które zaraz mnie czeka. Sapiąc, przechodząc przez górskie potoki, docieram na Col de la Seigne. Tam bezwstydnie płaczę sobie na widok oszałamiającego piękna. Widok z tego miejsca powala mnie na kolana. Siedzę tam stanowczo za długo i chłonę wszystko co mnie otacza.

Na camping dochodzę dość wcześnie, na miejscu czeka już Gavin, parę godzin później dociera do nas Joanna. 

NOCLEG: Camping La Sorgente, 22 EUR 

POLECAJKI: camp ma balię z podgrzewaną wodą, saunę, pralnie, przyzwoite zaplecze kulinarne i prysznice, jeden z lepszych na jakim spałam w tej podróży, było warto

Dzień 4

TRASA: 

Startuje o 6 rano, przede mną parę kilometrów asfaltu na dobry początek dnia. Docieram do miasteczka Courmayeur, gdzie robię 3 razy kółko, ponieważ nagle szaleje mi zegarek, GPS w telefonie, ja szukam znaków TMB. Nie, nie – wszystko było dobrze oznakowane, po prostu ogarnęło mnie jakieś poranne zaćmienie. Krążąc sobie po tym urokliwym miasteczku docierają do mnie Gavin i Joanna, wypijamy włoską kawę, zajadamy się ciastkami z czekoladą, kupuję słoik oliwek (a jakże) oraz suszoną kiełbachę. Wtedy jeszcze nie wiem co mnie czeka po opuszczeniu miasta. Strome podejście zjada mnie na śniadanie. W myślach zaczynam żałować słoika w plecaku, który bez niego waży już ok. 20 kg. W towarzystwie upalnego dnia docieram do Rifugio Walter Bontaii, z którego widoki powalają. Ja myślę wyłącznie o kawie i jedzeniu. No ale to Włochy 🙂 Jestem już we Włoszech. A co to oznacza? Siesta moi drodzy. Piękny kraj, szanuję ich sjesty, kulturę i rytm życia, ale w zasadzie prawie nigdy nie trafiam tam na czas jedzenia, a w schronisku po wielu godzinach włóczęgi tego mi najbardziej trzeba – jeść. Człowiek głodny to zły człowiek! Tego dnia plan jest ambitny. Mamy wszyscy spotkać się pod Rifugio Elena. Wszyscy, to znaczy Gavon, Joanna i Maggie, którą poznaję i na chwilę wspólnie próbujemy pokonać jedno z gorszych przewyższeń tego dnia. Finalnie Gavon i Maggie docierają do miejsca Chalet Val Ferret u stóp Eleny, stwierdzając, że dzisiaj za nic nie zrobią już kroku więcej. Ja lubię swoje plany, ciężko mi odpuścić, a na kolację i tak nie liczę, bo jest coś po 18:00. Nagle… gospodarze wychodzą do nas mówiąc: wiemy, że Wam trzeba jedzenia, nie musicie czekać do końca siesty, rozumiemy, że jesteście głodni i chętnie Was nakarmimy. Za 20 eur mamy 2 dania, deser i obsługę jak w Wersalu. Z pełnym brzuszkiem kapituluję, robi się też późno. Roobijamy dziki obóz, by o 3 nad ranem ruszyć na wschód słońca. Ferret ratuje włoskie wspomnienia, zaciera smutek z ciągłego braku jedzenia w schroniskach i szczerze? Bardzo polecam to miejsce, Ci ludzie naprawdę chcieli, aby było nam dobrze. 

NOCLEG: Dziki camping – 0 PLN

POLECAJKI: Chalet Val Ferret – najtańszy i najbardziej wypiasony obiad za 20 uer (2 dania + deser), w dodatku doradzili gdzie można na dziko spać (dosłownie 500 metrów od nich)

Dzień 5

TRASA: 

Dzień konia. Start o 4:00 był dla mnie przyjemnością, szybciutko docieramy pod Elenę czekając na pierwsze promienie słońca. Schronisko otoczone jest górami, dlatego wraz ze świtem opuszczam ekipę decydująć się od razu na wejście na szczyt pomiędzy Włochami i Szwajcarią. Najwyższy punkt TMB. Towarzyszy mi cisza górskich poranków, świstaki, szum potoków oraz kozioł, który z bezpiecznej odległości przygląda mi się co jakiś czas. Jest perfekcyjnie. Na szczycie doganiają mnie pozostali, Joanna, Maggie i Gavon. Chwile wspólnie celebrujemy “bycie”, a następnie, znów, idąc po śniegu, zaczynamy witać się ze Szwajcarią.

Cel ekipy to La Fouly, dla mnie to za mało. Od poprzedniego wieczora studiuję mapę, a serce krzyczy – idź do Champex Lac. Piszę o tym, bo ktoś mnie zapytał czy mam powód by iść tak daleko. A jedyny jaki znałam, to taki że mi się chce i już 🙂 Rozdzielamy się zatem w La Fouly. W towarzystwie Joanny, zaczynam długie zejście do miasta Praz de Fort, które już na zawsze pieczętuje moje przekonanie, że Szwajcaria jest najpiękniejszym odcinkiem Tour The Mont Blanc. To miasteczko skradło moje serce swoją architekturą, przypominającą stare drewniane ruderki, lekko rozpadające się. W niektórych ruderkach ładowały się w garażach tesle 🙂 

Dopiero na koniec dnia dociera do mnie, że przecież oprócz zejścia, w przewodniku kryło się info o 800 up. 🙂 Ukryło się na koniec dnia, zajeżdżając mnie na amen. Do samego Champex Lac ostro pod górę, na oparach, śmiejąc się na głos z samej siebie i swoich decyzji o tym, jak to sobie dzisiaj pójdę na rekord.

To był dobry dzień. Ciężki, mocny, ale dobry.

Champex Lac jest duże, zanim rozbije namiot, wezmę prysznic, robi się późny wieczór. Zostają piękne światła odbijające się w tafli jeziora, pozamykane restauracje, miasto zamiera, zostaje jeden pub, który gra moją ulubioną muzykę, serwuje hot dogi (z parówką o smaku berlinki) i pyszne piwo. Wychodzę stamtąd stanowczo za późno, jak na osobę która zaczęła dzień o 3:00 🙂 Jednak, znów, polecam to miejsce, za ludzi, ich serdeczność i  za to, że jak powiedziałam, ale super muzyka, to gospodarz z uśmiechem na twarzy od raz podbiegł do odtwarzacza i zgłośnił muzykę dla mnie. A znajdziecie je tutaj => Broc’n Pub!  link

NOCLEG:: Camping Les Rocailles

POLECAJKI: Broc’n Pub!

Dzień 6

TRASA: 

Dzień z Champex Lac zaczyna się wcześnie, przyjemnie, upał nie od razu daje o sobie znać. W związku z wczorajszą 30- kilometrową rozpustą, postanawiam nie za bardzo się męczyć, dzień zaczynam od śniadania w Champex Lac, serwowanego. Takiego na wypasie 🙂 W dniu szóstym cokolwiek zostanie mi przygotowane, podane, jest ciepłe i w miłym miejscu, przypomina królewską ucztę.

Dzień jak codzień, zaczyna się stromym podejściem, przed nami jedna z wielu rzek, ale dla odmiany ściągam buty. Pierwsze minuty w chłodnym potoku odmrażają mi stopy. Później przyzwyczajam się do tego zimna, a finalnie uznaję to za najlepszą decyzję. Spuchnięte stopy dostają nowe życie. Ulga… 

To naprawdę leniwy dzień. W dodatku omijam gwarny i pełen namiotów camping, który znajduje się w polecajkach, gdzie do dyspozycji jest bar i zaplecze sanitarne. Wybieram oddalony od szlaku o 600 metrów dziki camp przy rzecze, gdzie w zasadzie jest tylko toaleta i wiata z ławami, ale zyskuję ciszę, spokój. Wieczorem idę na spacer przez wymarłe miasto. Tej nocy praktycznie cały czas pada. Bardzo mnie to cieszy, bowiem spodziewam się następnego dnia mojej ulubionej górskiej aury.

NOCLEG: Camping du Stand schodzę z trasy TMB o 600 metrów, aby tam przenocować, koszt 6 eur, ale jest tylko kibelek i wiata z ławkami, można próbować mycia w rzece

POLECJAKA: Camping na trasie w Le Peuty – link

Dzień 7

TRASA: 

Do końca szlaku zostaje mi 33 km, jest pokusa aby to zrobić za jednym razem, a w głowie kołacze mi myśl – po co? Miałam na to 10 dni, chce skrócić przygodę? Ostatecznie postanawiam nic. Decyzję podejmę w okolicy Chamonix oceniając czas. Gdybym zdecydowała się na jeden etap, będzie to dzień z małą ilością kilometrów, dlatego rozważam te 33 km. 

Przez pomyłkę wybieram wariant TMB, omija mnie srogie podejście.  Zostaje mi takie z niewielką ilością up jak na TMB, a także dla odmiany dość łagodne w porównaniu do pozostałych szczytów, które bezlitośnie ciągną się stromo ku górze. Duża część szlaku wiedzie przez las, jest piękny. Przypomina krajobrazem odrobinę Góry Stołowe z uwagi na duże formacje skalne. Pod koniec trasa łączy się maratończykami, którzy biegną swoje ostatnie kilometry. Robi się głośno, tłoczno, ale z drugiej strony ich emocje, zmęczenie i walka udziela się także mnie. Z częścią z nich wpadam na metę w towarzystwie oklasków i gratulacji. Dociera do mnie, że moja droga też się kończy. Dociera do mnie smutek i żal, że to prawie koniec tej przygody.

Postanawiam zostać, nie idę dalej. Decyduje się na nocleg w schronisku, w cenie ze śniadaniem i kolacją. Od drugiego dnia co jakiś czas moje drogi krzyżują się z parą Czeszek, które również tego dnia nocują w schronisku. Finalnie dołącza do nas dwóch chłopaków z Czech. Wieczór spędzam grając w karty. To mój pierwszy dach nad głową od 7 dni.

Na szlaku w większości królują amerykanie. W międzyczasie dowiaduje się, że w Ameryce w górach nie ma schronisk. Dla Joanny, która też spi w schronie jest to totalna nowość, widok wieloosobowej sali wywołuje u niej zaskoczenie.

NOCLEG: Rifugio La Flégère, 72 eur (w tym nocleg, śniadanie i kolacja)

Dzień 8

TRASA: 

Ostatni dzień. Niespiesznie zjadam śniadanie w schronisku, tego dnia większość osób kończy swoją przygodę z TMB. Większość drogi w dół milczę. Omijam również spory fragment oryginalnego szlaku. Ostrzeżono nas w schronisku, aby zejść prosto do Chamonix ze względu na trudne warunki i wciąż zalegający śnieg. Dzień od rana spowija mgła.

Na metę dochodzę wczesnym popołudniem. Takie mety są zawsze dziwnym doświadczeniem, mieszanką wielu emocji. Pojawia się ulga, bo w końcu taka wędrówka jest wyczerpująca fizycznie. Duma, bo ukończyło się „zadanie”. Radość, bo to wspaniała przygoda. Ale… także smutku i tęsknoty, bowiem w takiej wędrówce człowiek słucha siebie, ma czas na wiele refleksji. To moment, w którym można przyjrzeć się życiu, własnemu, otaczającemu nas. Zmierzyć się z rzeczami, przed którymi łatwo uciec w gonitwie za codziennością. Przede wszystkim jednak, by posłuchać siebie, posłuchać tego wewnętrznego dziecka w nas. Poczuć prawdziwy smak wody, gdy jest się naprawdę spragnionym i docenić, że gasi pragnienie. Zjeść najprostszą bułkę, która ma w sobie całą paletę smaku i cieszyć się, że możemy ją jeść, nie pragnąc niczego więcej. Trwać w zwyczajnych rzeczach, które tam mają wielkie znaczenie, a w gonitwie codziennych spraw umykają nam bez sekundy uwagi. Można usiąść na trawie i przeprowadzić z kimś rozmowę. I te rozmowy zawsze są głębokie, piękne, zostawiają w głowie jakąś mądrość, która wraca z ze mną do domu.

TMB dziękuję Ci za każdy metr szlaku!

default

Komentarze do artykułu (0): "Tour The Mont Blanc czyli spacer dookoła dachu Europy"

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*