Będąc dzieckiem panicznie bałem się wysokości. Nie wiem, skąd dokładnie wziął się ten lęk, ale był na tyle silny, że nie byłem w stanie wsiąść nawet na najłagodniejszą kolejkę górską. Z drugiej strony pasjonowało mnie lotnictwo, samoloty odrzutowe i ogólnie rozumiane sporty powietrzne. Po latach udało mi się wreszcie przełamać strach skacząc na bungee i od tego momentu świat powietrzny otworzył się dla mnie na nowo. Zacząłem stopniowo wkraczać w niedostępną kiedyś strefę — zapisałem się na kurs szybowcowy!
Kolejnym etapem w moim umyśle, wtedy „ostatecznym”, był skok ze spadochronem. Byłem pewien, że będzie to jednorazowa przygoda, którą zapamiętam do końca życia. Założenie to spełniło się połowicznie — faktycznie zapamiętam ten moment na zawsze, ale… postanowiłem za namową przyjaciół spróbować czegoś szalonego i zapisałem się na kurs spadochronowy.
To był prawdziwy „zing” – zakochałem się od pierwszej sekundy, pierwszego samodzielnego (choć w asyście instruktorów) skoku z 4000 m. Niestety sporty lotnicze do najtańszych nie należą i moje oszczędności stopniały momentalnie. Jak z każdym uzależnieniem zacząłem szukać alternatywnych źródeł finansowania, żeby móc kontynuować szkolenie. Moim marzeniem stało się zdobycie złotego Graala, czyli licencji na całkowicie samodzielne skakanie.
W tym samym okresie brałem udział w akcji #ChcęToPrzeżyć, organizowanej przez Katalog Marzeń, dającej możliwość testowania ekscytujących atrakcji. Będąc już po kursie AFF, odezwałem się do Agnieszki, która opiekowała się projektem i zapytałem o możliwość współpracy. Jak zwykle WARTO BYŁO ZAPYTAĆ, bo po wymianie kilku maili zostałem, wtedy jeszcze nieświadomie, pierwszym stypendystą i inspiracją Dream and Do i kilka miesięcy później odebrałem z ULC wymarzoną, pachnącą, świeżutką licencję skoczka spadochronowego.